12
mar

Miziam się

Kochani moi!

Szczekałam ostatnio, że będę teraz częściej opowiadać co się dzieje w moim życiu i… no i tak jakoś nie wychodzi. Nie zrozumcie mnie źle, bo uwielbiam do Was szczekać, jednak spotyka mnie ostatnio tyle przyjemności, że poświęcam się im całym ogonem i zapominam o siadaniu do komputerka.

Po gorączce pracy nastała u rodziców pora wiosenna. Zdarzają się bardzo upalne okresy, ale ogólnie jest raczej letnio i spokojnie. Rodzice postanowili więc nadrobić zaległości towarzyskie i teraz ciągle albo jest ktoś u nas, albo oni idą do kogoś. Czasem zabierają mnie ze sobą, czasem nie. Troszkę gorzej, jak wychodzą tylko na parę godzin, bo wtedy często zostawiają mnie w domku i każą go pilnować, co jest dla mnie raczej śmieszne. Po pierwsze to ja bardziej boję się wizji złoczyńcy w moim domu, niż on (złoczyńca, a nie wizja) bałby się mnie. Po drugie- jak wyjeżdżają na cały weekend, to odstawiają mnie do babci, a przecież każdy wie, że wówczas dom jest bardziej na złoczyńców narażony, niż przez kilka godzin w dni powszednie… Ale nic to- nie martwiąc się o dom (którego i tak pilnuje przecież sąsiad), spędziłam ostatnie trzy dni u babci i dziadka. I było cudownie, bo babcia jest kochana, dziadek też (i dziadek pozwala mi ze sobą spać i przytulać się całą noc) i jedzonko tam jest super! Po ostatniej porcji musiałam trochę szybciej niż zwykle pędzić na to grubsze, ale warto było 🙂

Czas spędzony w domu też jest fajny. Rodzice mnie miziają dużo i jeszcze więcej. Krewetka mnie dokarmia, jak myśli, że mama nie widzi, co jest podwójnie cudowne, bo ostatnio trochę głodna chodzę… A to wszystko to wina złej pogody. Bo wiecie- przez dłuższy czas było paskudnie, ponuro i źle i niezbyt chciało się nam wszystkim na pozadomiu przebywać. A ponieważ po domu się nie hasa- mój kuper postanowił odłożyć sobie zapasy jedzenia na później, kiedy już będzie się chciało hasać poza domkiem. W pewnym momencie mama zauważyła te zapasy i stwierdziła, że skoro się odkłada, to mam za dużo jedzonka do dyspozycji i można to ograniczyć, żeby mniej na mnie wydawać i móc wydawać więcej na Krewetkę. Wredna baba…
No dobra- to nie do końca tak… Chodzi o te moje kopnięte stawy… Nie mogę więcej przytyć, bo zacznie mnie znowu boleć, a tego nikt z nas (ja zwłaszcza) nie chcę. Nie przeszkadza mi to jednak w raczeniu się przysmakami od Krewetki! Bo one są takie dobre! Przysmaki, bo Krewetka nie!
Nie dość, że wciąż maltretuje mój biedny kuper, to jeszcze ostatnio zaczęła na mnie kablować. Leżę sobie dziś grzecznie za fotelem, próbuję rozmnożyć jej kotka, a tu słyszę, jak Krewetka krzyczy: „Mama, Nala am miał!” I co? Wpada mama, zabiera mi kota (dobrze, że chociaż nos zdążyłam rozmnożyć), a Krewetka jest z siebie bardzo dumna . Eh, a moje zabawki to Krewetka może zabierać… No cóż- nikt nie mówił, że życie jest sprawiedliwe. A ja i tak jestem z niego całkiem zadowolona!

Więc życzcie mi, by było tak nadal i- do następnego!

26
lut

Hura!

Nie szczekałam do Was od wielu dniów i nocy. A dni te i noce były przeróżne. Czasem ciepłe, tak że się psu wiosna przypominała. Czasem tak mroźne, że łapy krócej niż zwykle chciały ziemi dotykać, bo bały się przymarznięcia do niej. I chciały obrosnąć dodatkowym futerkiem, ale futerkowi też najpewniej było za zimno i się gdzieś schowało odmawiając współpracy. I w sumie dobrze, bo te mroźne czasy szybko przeminęły, a teraz tylko grzałabym się niemiłosiernie, czekając aż to ponadprogramowe futerko w końcu odpadnie.

Kiedy na pozadomiu zrobiło się trochę mniej mroźnie- spadł śnieg i, o Szariku!, nie topniał od razu, tylko leżał sobie, dając naszej rodzince mnóstwo cudownej zabawy i czasu spędzonego wspólnie. Bo rodzice, jak zobaczyli tą cudowną białość– rzucili pracę, ubrali Krewetkę i siebie ciepło, wzięli sanki (tak, te nie w kształcie kota) i mnie i wylegli na dwór. Były pościgi, tarzania w śniegu, rzucanie śnieżkami, poślizgi, lepienie bałwana i wiele innych cudowności. Póki leżał śnieg, wychodziliśmy codziennie. Fakt, że potem rodzice siedzieli nad robotą w nocy, dłużej niż zwykle i potem byli jeszcze bardziej niewyspani, ale przynajmniej wszyscy mieliśmy uśmiechy na pyskach.

Śnieg już niestety stopniał i mocno obawiałam się, że znów wszystko wróci do czasobraku rodziców. Na szczęście, wraz ze zniknięciem śniegu, zniknęło też wiele z rodzicowych obowiązków. Mówią, że skończył się karnawał, więc spędziliśmy właśnie pierwszy od dawna weekend razem! I to w jakim stylu! Byliśmy u cioci i wujka i małego, cudownego bezsierściowca w Poznaniu (fakt, że po drodze rodzice załatwiali jakieś sprawy związane z pracą, a ja musiałam czekać sama w samochodzie, bo Krewetkę to oczywiście wzięli ze sobą… Ale i tak było warto), a zaraz po powrocie znów się udzielali towarzysko, bo były imieniny dziadka. No a potem, jak już znaleźli się w domku, zasiedli do pracy tylko na chwilkę. Podsłuchałam połową ucha, że gorący okres się kończy…

A teraz siedzę tu i hałcham dla Was, więc rzeczywiście chyba wreszcie rodzice trochę odżyją i zajmą się porządnie nami. I będą mnie dopuszczać do komputerka częściej, a opuszczać rzadziej. Tego mi życzcie, a ja idę się miziać, bo mama ma wolne ręce, hehe 🙂

Strona 11 z 139« Pierwsza...910111213...203040...Ostatnia »
L