Archive for październik, 2010

26
paź

Niespodzianka

   Posted by: Nala    in Hauchiwum

Ten dzień miał niczym nie różnić się od innych dniów. Wiecie- poranne wyjście na spacer z tatą i zgarnięcie kilku przysmaczków za udawanie grzeczności. Później drzemka w oczekiwaniu na pobudkę mamy i Krewetki. Zjedzenie wspólnego śniadanka (mama je, a mi i Krewetce co chwila wtyka małe kąski do paszczęk, zachowując standardową niesprawiedliwość– kilka kąsków dla Krewetki na jeden mój) i zabawa z Krewetką, polegająca na wzajemnym kradnięciu sobie zabawek. Muszę przyznać, że Kreweta jest w tym coraz lepsza, a w dodatku zaczyna się pakować na moje posłanie, dzięki czemu kradnie nawet te zabawki, które staram się przed nią ukryć. Pozwalam jej na to, bo w zamian mama nie goni mnie, kiedy zabieram zabawki krewetkowe, a te są niezwykle fascynujące- podskakują i śpiewają, gdy się je trąci nosem, oraz fantastycznie zgrzytają, gdy potraktuje się je zębem. Lub kilkoma zębami. Kreweta również odkryła tą ich cudowną właściwość i traktuje je wszystkimi czterema zębami, które posiada. Dziś padało, więc mama nie zabrała jej na spacer, dzięki czemu nie byłam w domku sama i dostałam wiele dodatkowych głasków od mamy i szturchnięć od małego potwora. Po powrocie taty dzień przebiegł jednak inaczej niż inne dni.

Zaczęło się od tego, że nie wszedł na obiad (przez co nic mi ze stołu nie skapnęło… Dobrze, że chwilę wcześniej Kreweta jadła obiad, to sobie chociaż jej miskę wylizałam), tylko od razu zabrał nas wszystkich i wywiózł do babci. Której z resztą nie było, bo był sam dziadek. Potem przyszła i babcia, a niedługo po niej- prawdziwa niespodzianka- przyjechała Luna. Oczywiście z ciocią i wujkiem, ale oni zajęli się moimi bezsierściowcami, a nie mną, więc nie byli ciekawi. Za to Luna… Eh- aż mi się szczenięce lata przypomniały. Zaczęłyśmy naszą ulubioną zabawę w gonitwy i podgryzania, więc szybko dostałyśmy eksmisję z domu. Pisałam już, że rano padało? Na zewnętrzu domku były cudowne kałuże, mokra trawa i my dwie- dzikie i spragnione zabawy. No więc bawiłyśmy się- na tej trawie, w tych kałużach- podgryzałyśmy sobie uszy i kupry, robiłyśmy zapasy błotne i trawowe makijaże. Trwało to cudownie długo, aż w końcu rodzice dali znak do wymarszu, w celu powrotu do domu. Wtedy nas zobaczyli… Nie wiem czy był to okrzyk radości czy zdumienia czy opadnięcia rąk, ale okrzyk był. Tak teraz sobie przypominam, że okrzyknęli prawie wszyscy, oprócz Krewetki, która albo nas nie widziała, albo nie uważała, by nasz widok był godny jej okrzyku. A krzyczeć to ona potrafi…

W każdym razie zapakowali mnie do samochodu tak szybko, że nie zdążyłam się pożegnać z Luną. Na szczęście dowiedziałam się, że jedziemy tam jutro na całe popołudnie, więc będę mogła się znów z nią bawić i brudzić. Tego drugiego nie musiałabym robić, gdyby po powrocie do domu mnie nie wykąpali, a tak? Cóż- będzie przyjemniej!

19
paź

Chcę ogłuchnąć

   Posted by: Nala    in Hauchiwum

Bo wiecie- wszystko zaczęło się od tego, iż mama stwierdziła, że czas już skończyć z przysysaniem się do niej Krewetki. Że Kreweta ma zęby i gryzie i mama ma tego dość. Od tej pory mama ucieka od niej, gdy tylko widzi, że ta miałaby ochotę na przyssanie się. Kreweta z kolei nie wiedzieć czemu, zaczęła spoglądać na mamę jak na dobre jedzonko, które ucieka jej sprzed pyska. Zapewne właśnie dorasta i zaczyna się objawiać jej mordercza natura. Wujek ostatnio mi coś wspominał, że takie stworzenia potrafią być całkiem niebezpieczne- jednym ruchem potrafią sprawić, że wyłysiejesz, Twoje zabawki staną się jej zabawkami, a wszystkie smaczne kąski, za pomocą jakiejś magicznej siły będą lądować w jej paszczęce, zamiast Twojej własnej… Ale nie wspominał nic o zjadaniu ludzi!!! A wracając do głównego wątku- mniej więcej wtedy, gdy mama zaczęła przed nią uciekać- wyłączaniem Krewetki na noc zajął się tata. Wpycha jej w gębę butlę z czymś smakowitym (żeby odwrócić jej uwagę) i pod pozorem kołysania, głaskania i tulenia szuka wyłącznika. I szuka. Iszuka i szuka… Aż w końcu Kreweta zaczyna się denerwować i drzeć japę w rejestrach grożących głuchotą (przeciętnemu psu) oraz zdenerwowaniem (mi). A wtedy tata stara się ją uspokoić na milion pięćset i sto sposobów i zaczyna cały proceder raz jeszcze. I raz jeszcze i raz jeszcze… I jeszcze raz… Aż w końcu Kreweta zasypia, a tata zmęczony, rezygnuje z jej wyłączenia. A szkoda, bo wtedy by się nie budziła w środku nocy i nie trzeba by przerabiać tego wszystkiego od nowa.

A co ze mną? Dlaczego ja się denerwuję, zamiast sobie po prostu ogłuchnąć? No więc ogłuchnięcie okazało się trudniejsze niż przypuszczałam i jakoś nie potrafię tego zrobić. Pozostało się podenerwować. Tak więc denerwuję się. Denerwuję się, bo nie wiem, co się dzieje i jak mogłabym pomóc. Bo widzę, że rodzicom też jest smutno i przykro, gdy ona tak płacze, a wiedzą, że nie mogą jej ustąpić. Staram się więc pocieszać mamę. Gdy Krewetka osiąga apogeum głośności- idę mamę ucałować i daję się miziać. A mama mnie przytula i mówi „spokojnie, nic się nie dzieje. Hani nic nie jest, tylko nie chce sama spać. Niedługo się nauczy i będzie lepiej…” Ja tam się nie znam, ale chyba już powinno być lepiej, a nie jest. Zastanawiam się więc, czy mama tymi słowami chce pocieszyć mnie, czy siebie? Nie wiem- ale i tak wolałabym na razie ogłuchnąć…

Strona 1 z 212