O zabawach i paskudnikach
Ostatnio miałam wiele wrażeń. Na samym początku pochwalę się Wam, że już udało mi się rozmnożyć moją nową poduszeczkę, którą dostałam razem z posłankiem. Wcale nie okazała się tak smaczna jak wyglądała, ale i tak było warto, bo zyskałam wiele małych podusi, które wkrótce miały urosnąć. Piszę „miały”, bo biedactwa nie zdążyły. Kiedy rozmnażanie było już na całkiem zaawansowanym poziomie, do domu wpadła mama i stanęła jak wryta w drzwiach od pokoju. Pobiegłam szybko przywitać się, ale ona nadal się nie ruszała. Dopiero gdy wskoczyłam na nią radośnie spojrzała na mnie i powiedziała, że mam się nie ruszać, to mi powyrywa nogi z kupra szybko i bezboleśnie– tak jak zapowiedziała gdy posłanko wraz z podusią wprowadziło się do naszego mieszkanka. Ja głupia nie jestem, więc nie nieruszałam się. Dzięki temu mama nie mogła złapać kupra, więc me nogi pozostały na swoim miejscu, a ona poszła ciągać za odnóża odkurzacz, który szybko wszamał wszystkie małe podusie.
Poza tym w weekend rodzice mnie zasmucili, a potem ogromnie zaweselili. Smutna byłam, bo w sobotę z samego rana wywędrowali gdzieś beze mnie. Mimo iż byłam z dziadkami, to tęskniłam za nimi, a dodatkowo zazdrościłam, bo dowiedziałam się, że spływali po wodzie na drewienkach (widziałam zdjęcia). Ale wieczorkiem przyjechali po mnie i zabrali mnie do bezsierściowców z którymi spływali. Było super, bo ci bezsierściowcy byli na wielkiej łące, po której mogłam hasać do woli. Dodatkowo było fajne ognisko, a obok niego dużo patyków specjalnie dla mnie. Zaczęłam więc się nimi bawić i roznosić po całej łące. Wielu bezsierściowców przyłączyło się do tej zabawy i znosiło je z powrotem na kupkę, żebym miała więcej radochy z roznoszenia ich. A kiedy zrobiło się ciemno odkryłam, że specjalnie dla mnie ułożyli mięsko przy takim czymś, w czym palił się ogień i psuł mięska ułożone nad nim. Nie wiedziałam tylko po co kawałki mięska połączyli kijkiem i poprzeplatali warzywkami, ale słyszałam kiedyś od mamy, że wykwintna kuchnia ma wiele niezrozumiałych udziwnień, więc nie zastanawiając się długo zaczęłam pałaszować te przysmaki. Dobrze, że chociaż rodzice dbają o moją linię i przerwali me jedzenie na czas, bo mogłabym przytyć. A przytyta nie byłabym już taka śliczna.
Niestety te hasania po łące zakończyły się przyczepieniem do mnie okropnego pasażera na gapę. Wpił się we mnie chłopisko i nie chciał puścić. Gdy w końcu mama go zauważyła- zawołała tatę i zaczęli próby usunięcia delikwenta. Niestety na próbach się skończyło. I na wizycie u weterynarza. Paskudnik wolał się rozmnożyć (oddał odwłok), niż zostawić mnie w spokoju i konieczna była pomoc kogoś sprytniejszego. To znaczy wcale nie chciałam napisać, że moi rodzice są niesprytni, tylko że ich zdolności manualne nie są tak dobre jak pani doktor. W gabinecie paskudnik się odkleił, a ja zostałam wymazana paskudną mazią, która ponoć ma odstraszyć innych drani. I oby była skuteczna, bo doszczętnie zniszczyła mi fryzurę!