Piękna, goldenkowa jesień
Jest ciepło, słoneczko świeci, letni wietrzyk owiewa twarze bezsierściowców, a drzewka są zielono-żółto-złoto-czerwono-brązowo-pomarańczowo-purpurowe. Pięknie, prawda? Wiem, że właśnie takiego widoku za oknem byście sobie teraz życzyli. Na szczęście tym razem jesień jest łaskawa dla wszystkich Golden Retriever’ków, a nie samolubnych bezsierściowców!
Jest teraz przyjemnie chłodno (mama twierdzi, że lodowato, ale jak zwykle przesadza), wieje cudowna bryza, buszując w mej falującej i ucieszonej jak ja cała sierści (tata określa ten wspaniały wietrzyk brzydkim słowem, więc nie przekażę Wam co dokładnie o nim myśli). Najpiękniejsza w całej tej jesieni jest jednak bytność wody, w przeróżnej postaci, przeróżnego koloru i zapachu, prawie wszędzie tam, gdzie mój blond (a już po chwili ciemno-blond i brązowy) kuper przebywa. Woda jest dosłownie wszędzie! Na ziemi- w postaci cudownych kałuż, o przeróżnej głębokości. Jedne pozwalają zaledwie na ochłodzenie spodów goldenkowych łap. W innych można nurkować i chłodzić całe ciałko. W powietrzu- woda występuje w postaci przemalutkich lotnych kałuż, poruszających się ruchem jednostajnie przyspieszonym w dół (bardzo ostatnio spodobało mi się to dziwne, nielogiczne określenie. Każdy goldenek przecież wie, że nie można jednocześnie jednostać i przyspieszać, bo przyspieszać można tylko jeśli się biegnie, a i to tylko w przypadku, gdy na końcu drogi zobaczy się jakiś pyszny kąsek, ewentualnie rodziców. A najlepiej to rodziców ze smacznym kąskiem w ręku…) Jeśli się biegnie wystarczająco szybko, to można ominąć te lotne kałuże i wtedy osadzają się one na ziemi, w postaci zwykłych kałuż. Jednak jest to coś, na czym niekoniecznie mi zależy. Bo wiecie- wolę, jak trochę tych kałuż osadzi się na mym pyszczku i grzbiecie i kuperku i ogonku. To takie wspaniałe uczucie. A potem jeszcze mogę udawać kochającą rodziców córeczkę i dzielić się z nimi częścią tych złapanych kałuż. W tym celu trzeba stanąć blisko nich i się otrzepać. Szkoda mi trochę tych kropel, które mogłyby przecież pozostać na mnie, ale rodzice tak radośnie wówczas piszczą, że nie byłabym w stanie odbierać im tych chwil przyjemności.
I jeszcze na koniec- najlepsza rzecz. Nie dość, że woda znajduje się na każdym skrawku pozadomia, to jeszcze w domku mam teraz o wiele częstszy kontakt z wodą. Prawie po każdym spacerku jestem wpuszczana do łazienki, gdzie wchodzę sobie do wanny (tak, tak, pochwalę się, że robię to prawie całkowicie sama, a mama tylko asekuruje mój kuperek), a tam jestem polewana wodą z magicznego kija. Szkoda, że nie każdy spacer kończy się w ten sposób, ale nic nie poradzę na to, że mama z wiekiem ślepnie. Zastanawiacie się, co ma ślepota do kąpieli? A no dużo. Kąpię sie w domku, jak dużo błotka przylega do mojego ciałka. Jeśli zaś jest go troszkę mniej, to mama mówi „udam, że nic nie widzę” i z kąpieli nici. W związku z tym staram się błotkować coraz mocniej, a mama ma coraz wyższy próg błotkowej zauważalności. Jaki wniosek? Mama ślepnie!
Kończę już ten opis przepięknej, goldenkowej jesieni. Życzę Wam cudownych chwil spędzanych poza domkiem, a ja sama idę wyciągnąć kogoś na spacer, bo właśnie zauważyłam, że lotne kałuże znów zaczęły jednostajniowo przyspieszać w dół! Mniami!!