Przygotowania
Wielką parą ruszyły przygotowania do krewetkowego święta ukończenia pierwszego roku życia. Już niedługo Krewetka będzie dorosła, choć jeszcze prawie nie ma sierści, uzębienie raczej liche, a umiejętność poruszania się całkiem przemilczę. Dobrze chociaż, że Krewetka szama jak małe prosie (i chodzi tutaj zarówno o ilość żarełka, jak i sposób szamania), więc może wkrótce urośnie do normalnych rozmiarów (choć tak na prawdę to nie wiem, jakie rozmiary powinna osiągnąć dorosła Krewetka…). Goście zaproszeni (będzie Luna, będzie Luna!), tort zamówiony (nie wiem jaki, więc naszczekam Wam o tym po balandze), jutro wielkie zakupy, pojutrze coś, co goldenki lubią najbardziej, czyli przygotowywanie jedzonka, a popojutrze dzień zero- impreza urodzinowa. I jedzonko, ma się rozumieć!
Cieszę się ogromnie z tego święta, bo im Krewetka ma więcej dniów na karku, tym więcej rzeczy potrafi robić i tym bardziej ją kocham. Wczoraj, przykładowo, posiadła umiejętność rozmnażania zabawek! Zrobiłyśmy razem piękny śnieżek domowy z postrzępionych przez nas skrawków papieru, którego rodzice na co dzień używają do wycierania kuprów po wydaleniu tego, co w danej chwili powinno być wydalone. W sumie, to nie rozumiem wydawania papierków, które mogłyby być wydane na moje przysmaczki, na taki niepotrzebny do niczego innego, jak sztuczny śnieg, papier. Przecież mogliby się normalnie wylizać, jak na szanującego się psa przystało. No ale w sumie tak- oni nie są psami, niestety, więc robią wiele niezrozumiałych dla mnie rzeczy. Krewetka też często nie kuma, ani nie kwaka o co im chodzi. Tyle, że ona mnie też nie rozumie, szczególnie jak próbuję jej przekazać, że właśnie w danym miejscu zamierzam spać i taranowanie mego pyska nie zmieni tej decyzji… A może rozumie, tylko udaje, że jest inaczej? Już jakiś czas temu zauważyłam, że jest to wybitnie wredna i wyrachowana istota, w dodatku wymuszająca ile się da, na kim się da… Wybaczam jej jednak, bo ostatnio nauczyła się również tego, że trzeba mnie miaziać i buziaczkować. I robi to, gdy tylko znajdujemy się na odległość języka, czy też odnóża.
Żyjemy zgodnie. Nie irytuje mnie, że grzebie w moich miskach, bo zrzuca mi ze stołu własne żarełko. Nie przeszkadza mi, że kradnie mi zabawki, bo po chwili bawimy się wspólnie wszystkim, co znajdziemy na podłodze (a dzięki Krewetce czasem znajdujemy tam wspaniałe okazy). Zgodnie dzielimy miejsce w czerwonym potworze, który stał się ciemny, na posłaniu rodziców, oraz moim własnym. Respektujemy też przestrzeń osobistą każdej z nas. Ja nawet nie próbuję wchodzić do jej łóżka (mądrzy rodzice od razu wiedzieli, że będziemy bezpieczniejsi, jeśli ten potwór w nocy będzie przebywał za kratami), do jej cowieczornej kałuży, ani nie zbliżam się, gdy jej kuper jest na chwilę odsłaniany, i zabierane jest zawiniątko z przecudnymi zapachami (nie, żebym nie miała na nie ochoty, ale rozumiem i respektuję, że nie można się bogacić na biedzie innych). Ona z kolei nie próbuje wchodzić ze mną do śmietników, nie podbiera jedzonka dla ptaków i innej zwierzyny, rozrzucanego przez różnych bezsierściowców, ani nie krzyczy mi prosto do ucha (czym, na ich nieszczęście, nie mogą się pochwalić nasi rodzice).
Ogólnie wszystko pięknie się rozwija, zaczynamy rozumieć jedną tysięczną tego, co ta druga chce akurat przekazać. Mam nadzieję, że gdy minie kolejny rok poznawania się, będziemy już całkiem zgranym duetem szaleńców. I tego właśnie jej życzę, na te nadchodzące urodzinki.