Archive for listopad, 2009

29
lis

Goldenek pracujący

   Posted by: admin    in Hauchiwum

Goldenek pracujący

Ostatnie kilka dni było zdecydowanie bardziej męczących niż te, kiedy zajmowaliśmy się ugoszczeniem naszego miłego i zawsze chętnie przyjmowanego gościa- lenia. Dni te były też zdecydowanie bardziej przyjemne i goldenkowe. Przede wszystkim poświęciłyśmy z mamą dużo czasu na układanie różnych przedmiotów w miejscach, gdzie naszym zdaniem najlepiej by one pasowały. Jestem pewna, że o wiele szybciej by nam to wszystko poszło, gdyby mama miała taki sam gust jak ja (a przecież wiadomo, że mój jest lepszy) i była mniej uparta. A tak- pół godziny straciłyśmy na przekładanie mojego kocyka ze środka pokoiku (gdzie wyglądał przepięknie i był mi bardzo przydatny) na moje posłanie (gdzie przecież absolutnie leżeć nie powinien, bo i po co, skoro samo posłanko jest wystarczająco śliczne i wygodne) i z powrotem. Dobrze, że tylko połowę tej trasy musiał być niesiony przez mój śliczny pyszczek, bo jeszcze bym się zmęczyła

Ostatecznie kocyk został na środku pokoiku (znów wyszło na moje), a mama siadła na łóżku i zaczęła zabawę w śmieszne gadanie. Było coś o tym, że ją kiedyś zamęczę, że nie szanuję jej pracy, że jestem paskudnym bałaganiarzem, że o moje zabawki można się zabić, udławić fruwającymi włosami, pośliznąć na rozlanej wodzie, dostać pylicy płuc od wdychania wyschniętego błota, naniesionego na pościel i dużo, dużo innych, śmiesznych rzeczy. Spodobała mi się ta zabawa w odgrywanie wymyślonych scenek (rodzice zawsze wiedzą, co sprawi mi w danej chwili przyjemność), więc wskoczyłam na łóżko i dokładnie wycałowałam pochlipującą jeszcze mamę (chyba trochę za bardzo wczuła się w rolę). Po tym, z głośnym westchnieniem podobnym do westchnienia bezsilności (eh- te nasze rodzinne umiejętności aktorskie) mama wstała, zabrała się za przekładanie moich zabawek (co skończyło się podobnie jak przekładanie kocyka), czyszczenie luster ze śladów mojego noska (dzięki czemu miałam więcej miejsca na robienie nowych ślicznych pieczątek), odkurzanie dywanu z mojej sierści (szybkie tarzanko zwróciło mu jego niezaprzeczalny, przedodkurzeniowy urok) i parę innych, ciekawych zabaw. Odgrywanie scenek odbyło się tego dnia jeszcze kilkakrotnie, za każdym razem przyjmowane przeze mnie z coraz mniejszym entuzjazmem. W końcu nie zareagowałam wcale, po czym usłyszałam: „no- wreszcie dałaś mi spokój, bestio”. I wkurzyłam się wtedy strasznie. Bo po co niby cały czas mnie zaczepiała, skoro chciała spokoju? Po co wymyślała nowe zabawy? No tak- tata coś mówił, że mama ma teraz częste fochy i wahania nastroju. Ale jednak miałam nadzieję, że to nie mój kuper będzie przez to cierpiał. W końcu jest na to zbyt ładny! Postanowiłam więc nie dawać się wciągnąć w jej głupie zabawy i dzięki temu przekładanie reszty przedmiotów odbyło się w ciszy i spokoju.

W te dni odbyliśmy też dużo długich spacerków, spotykając na nich dużo dużych i małych piesków. Niestety do większości z nich przyczepieni byli bezsierściowcy i nie mogłam zbytnio z nimi pobiegać. Udało mi się za to zaliczyć: kąpiel w jeziorku, błotną kąpiel w kałużach, bieg w roślinności pozostawiającej rzepy na mym kuperku, konsumpcję wspomnianej roślinności, konsumpcję nadwyżki jedzeniowej różnych bezsierściowców, konsumpcję przerobionego jedzonka bezsierściowców, oraz tarzanko w przerobionym jedzonku jakiegoś sierściucha. Ponad to rozmnożyłam kilka zabawek, kilka pudełek, ręczniki papierowe i reklamówkę. Przyozdobiłam śladami błotka dwa komplety pościeli, buty rodziców, wannę i kafelki w łazience. Zaczepiałam też bezsierściowców, którzy w tych dniach tłumnie odwiedzali naszą rodzinkę- błagałam ich o jedzenie, wtykałam im w łapki zabawki (tym schylonym próbowałam je wetknąć od razu w pyski, żeby nie musieli przekładać), wchodziłam im na kolana, żeby nie musieli się schylać do głaskania mnie. Robiłam też dużo innych rzeczy, z których niestety nie jestem dumna, więc nie będę ich opisywać. Jednak po tym, co opisałam- widzicie, jak zapracowanym, ale szczęśliwym pieskiem byłam ostatnio. I życzę Wam, aby Wasze pociechy też sprawiały Wam tyle radości, co ja ostatnio moim rodzicom!

23
lis

O nowych znajomych

   Posted by: admin    in Hauchiwum

O nowych znajomych

Znów bardzo długo do Was nie szczekałam i znów nie mam absolutnie nic na swoje usprawiedliwienie. No może oprócz powrotu mojego przyjaciela lenia… Ale jak wiecie- ja kocham każdego (także wspomnianego lenia) i skoro on powrócił- nie mogłam go pozostawić samemu sobie. Zatem przez większość minionych dni, razem z mamą dotrzymywałyśmy mu towarzystwa w łóżku, na fotelach, a czasem i na podłodze. Z miny taty wynikało, że bardzo nam zazdrości harców z leniem i chętnie by się przyłączył, ale biedak ma ostatnio dużo pracy, w związku z czym zaniedbuje kontakty towarzyskie z naszym często powracającym gościem. Dobrze, że i ja i mama, mamy dużo cierpliwości i zajmujemy się nim z nawiązką jeszcze za tatę. Wdzięczności w oczach ojca jednak nie zaobserwowałam

Zaobserwowałam jednakże, że w okolicach naszego nowego domku mieszka bardzo dużo piesków. Na nieszczęście większość z nich wychodzi na podwórko jak my mamy pełne łapki roboty z zabawianiem naszego częstego gościa, albo jak szykujemy jedzonko, albo jak odpoczywamy po szykowaniu jedzonka i jedzeniu. Udało mi się jednak poznać paru z nich. Z niektórymi wymieniłam tylko  grzecznościowe powąchiwania, inni dali mi jasno do zrozumienia, że na bliższe relacje z nimi nie mam co liczyć (że niby za duża jestem czy jakoś tak, ale nie wiem o co naprawdę im chodziło, bo to przecież oczywiste, że jestem całkiem malutka…szczególnie po ostatnim schudnięciu…). Znalazła się też grupa piesków, z którymi szybko przełamaliśmy pierwsze lody i rozpoczęliśmy szaleńcze ganianie dookoła poddomowego placu zabaw dla małych i większych bezsierściowców. Szkoda tylko, że jak dla mnie, to trochę za szybko biegali i często musiałam krzyczeć, żeby zwolnili, jeśli nie chcą, żebym całkiem straciła ich kupry z zasięgu wzroku. Mam nadzieję, że nowe znajomości będą się ciekawie rozwijały.

Nadzieję mam również na poznanie wspomnianych już małych bezsierściowców, bo jak się okazuje- ich też jest tutaj pełno. Cieszę się, bo mali bezsierściowcy są przemiłymi kompanami zabaw i nie biegają tak szybko jak pieski. Nie muszę się więc martwić, że gdzieś mi uciekną. Poza tym są tak fajnie nieporadni i śmiesznie się poruszają, że na widok ich harców aż mi się mordka sama uśmiecha. Mama też się cieszy, że jest ich dużo, bo mówi, że przynajmniej jej szczenię będzie miało z kim się bawić. Phi! Zupełnie, jakbym ja jej do tego nie wystarczała! Ale spoko, spoko- już ja je zagarnę tylko dla siebie. Niech no tylko wylezie w końcu z maminego brzucha! No, chyba że w tym czasie znów odwiedzi nas leń, to będzie musiało radzić sobie samo. Bo wątpię, żebym ja, a tym bardziej mama, zrezygnowała z wylegiwania się na kanapie, na rzecz zajmowania się nieporadnym bezsierściowcem…

Strona 1 z 3123