Prośby
Prośby
Postanowiłam poruszyć temat próśb, bo w nich, a w zasadzie w ich spełnianiu, zauważyłam kolejną, rażącą niesprawiedliwość. Bo widzicie- prędkość i sposób spełniania próśb zależy od tego kto prosi, kogo prosi i jak prosi. A największe różnice w tym zakresie są widoczne, gdy różni członkowie naszego stada proszą o coś mojego tatusia. Przykładowo- moja mama, chcąc od tatusia czegoś, na co on nie ma ochoty- głaszcze go delikatnie, szepnie coś do ucha i po chwili ma to, o co prosiła. Jeszcze łatwiej ma krewetka, bo ona w ogóle nie cacka się z nikim. Jak czegoś chce, to rozdziera japę najgłośniej jak jej wybrakowany, bezzębny pysk pozwala i ekspresowo dostaje to o co prosiła. A czasem nawet dużo więcej, bo tatuś nie zawsze wie o co jej chodzi i daje różne rzeczy, aż w końcu trafi na tą przez którą był cały wrzask. A ja? A ja mogę prosić i błagać i na uszach stawać, a nadal nie mam własnego laptopa, czerwonego potwora i pokoiku.
Ostatnie dni spędziłam na błaganiu tatusia o umieszczenie nowych zdjęć w moim pamiętniczku, bo sama nie potrafię, mama nie umiała mi pomóc, a tatuś przejawiał objawy lenia giganta. W końcu udało mi się i możecie podziwiać wiele moich nowych kuprów w mojej galerii. Ale ile to czasu zajęło… Zajęło go tyle, że aż nie miałam kiedy do Was szczekać, bo w krótkich chwilach pomiędzy proszeniem taty musiałam wypełniać moje domowe obowiązki. O ile prościej byłoby, gdyby mama powiedziała mi co szepcze tacie na ucho! Ale powiedzieć nie chce, bo twierdzi, że za młoda jestem. Albo, gdybym nie miała zębów i potrafiła rozedrzeć paszczękę tak, jak krewetka! Ale me ząbki są goldenkowe i nie chcą mnie porzucić, bo wiedzą, że na dłuższą metę tęskniłabym za nimi. Jestem więc skazana na mozolne wypraszanie każdej rzeczy. Dobrze, że chociaż udawanie konieczności wysiusiania się czy też wytegogrubszegowania działa i wychodzę z tatą na dwór zawsze, gdy mam na to ochotę.
A teraz może jeszcze słowo o tym, co działo się u nas od ostatniego szczekania:
Mieliśmy dużo gości i sami dużo gościliśmy u innych. Nasze mieszkanko całkowicie nadaje się już do mieszkania w nim, choć mamusia już wymyśliła milion rzeczy do poprawy, przez co tata stracił trochę swojej głowowej sierści. Twierdzi, że od myślenia, jak ma na to zarobić, choć z mamą przypuszczamy, że ją sobie powyrywał. Tata zaczął biegać, ja zaczęłam biegać szybciej, przez co dwukrotnie rozwaliłam sobie łapkę i musiałam nosić na niej krewetkowe skarpetki. Krewetka wierci się coraz bardziej i zaczyna dziwnie gadać (jakby nie mogła gadać po ludzku, żeby ją można było zrozumieć…). Bez zmian tylko u mamy- leży na kanapie z krewetką, czasem coś posprząta i denerwuje się, że nie ma czasu dla siebie, że brzuch jej nie chce spadać i że w mieszkanku nie ma jeszcze wszystkiego tego, co jej zdaniem być powinno. A przecież nie ma się co dziwić- skoro cały dzień leniuchuje, to nic samo się nie zrobi!
No i na koniec- cztery dni temu skończyłam dwa latka! I co? I nic!… Nie dość, że absolutnie nic się nie zmieniło, to jeszcze musiałam domagać się urodzinkowych miziań, bo rodzice o mnie zapomnieli. Ani tortu nie dostałam, ani żadnej zabawki… Było mi przykro. Na szczęście, gdy już sobie o mnie przypomnieli- wymiziali mnie dokładnie i obiecali, że w święta mi to wszystko wynagrodzą. Teraz czekam na to z niecierpliwością.
Pozdrawiam Was serdecznie i do poszczekania!