Moje życie
Oto całe moje życie ostatnimi czasy:
/nie- nic się nie zepsuło- to tak ma być/
No nareszcie! Ileż czasu można było leżeć w dzień przy mamie, w nocy przy tacie i nie robić prawie nic więcej? Ja już nie mogłam… Zaczynałam obmyślać bardzo przebiegły plan zmiany sytuacji. Jego pierwsza wersja zawierała wepchnięcie w łapkę któregoś z nich zabawki i takie jej przeciągnięcie, żeby rodzic po drugiej stronie wyleciał z łóżka. Plan awaryjny polegał na tak długim lizaniu rodzicowego pyska, żeby nie mieli jak oddychać i musieli się podnieść. Wprawdzie tata wstawał co dzień, ale co z tego, skoro chwilę później wychodził do pracy i tyle go widziałam? Zostawałam sama ze śpiącą, ewentualnie smarkającą i kaszlącą mamą, nie mającą absolutnie żadnej ochoty na brykania, fikania czy choćby całkiem statyczne zabawy… Dobrze, że chociaż na wieczorne spacerki chodziłam z tatusiem, bo inaczej całkiem by mi się kuper zastał.
Ale wróćmy do tematu.
Kiedy mój plan był już prawie całkiem dopracowany i dogotowany do wprowadzenia w życie, okazało się, że wcale już nie jest potrzebny. Mama wstała z łóżka i zaczęła się nawet całkiem żwawo ruszać po całym domu. Od razu kuper zaczął mi fikać na myśl o wspólnej zabawie! I doczekałam się jej, ale niestety bardzo krótkiej, bo jak się później okazało- czekało nas (mamę i mnie) całe multum roboty! Na początku nie wiedziałam, dlaczego mama to wszystko robi (a ja oczywiście pomagam). Mama zbierała wnętrzności moich zabawek (ja dbałam o to, żeby miała więcej zabawy, cały czas je rozmnażając), ale potem chyba jej się znudziło, bo wzięła jakieś sznurki i takie małe coś i zepsuła nimi wszystkie dziury, którymi te wnętrzności były przeze mnie wyciągane(dziury w trakcie zszywania były dzielne i nie krzyczały) . Potem mama bawiła się odkurzaczem (ja oczywiście, próbowałam uratować wyżej wspomniane wnętrzności przed pożarciem przez bestię). I czyściła mebelki (ja próbowałam łapać szmatkę i wypić wodę, która tak ładnie w misce pachniała). Potem jeszcze wieszałyśmy inne, mokre szmatki na suszarkę, gotowałyśmy tacie zupkę (ja musiałam oczywiście sprawdzać czy wszystkie warzywka są dobre i czy można je dodać) i parę innych rzeczy, których już nawet mój biedny, przepracowany dziś rozumek nie pamięta. Kiedy przepracowało mi się już więcej mnie, niż tylko rozumek- położyłam się na łóżku rodziców i zaczęłam się nad tym wszystkim zastanawiać. Dlaczego my to wszystko robimy?
Myślałam, gryzłam pieska, myślałam, gryzłam ogon, myślałam, gryzłam kość i myślałam i wymyśliłam. IDĄ ŚWIĘTA!!! Teraz jak o tym myślę, to zastanawiam się czemu wcześniej na to nie wpadłam? Przecież to najzupełniej logiczne. Babcie robiły to wszystko właśnie przed świętami! Eh, ja to czasem ciężko kojarzę… Ale nic to. Skoro już wiem, że idą święta, to doprowadziło mnie to do odkrycia pewnych właściwości świąt:
Teraz, kiedy już wszystko jest jasne i proste, rozumiem sens tych naszych dzisiejszych prac. I wiecie co Wam powiem? Teraz to już pozostało tylko jedno- być grzeczną (proste, bo przecież zawsze jestem) i czekać na przyjście Mikołaja. Bo chyba w te święta również przyjdzie?
Oto całe moje życie ostatnimi czasy:
/nie- nic się nie zepsuło- to tak ma być/