Idzie zima
Poranki są przemiłe i malownicze. Chłodna bryza muska me goldenie uszy i ogon. Łapki stąpają po zabielonej, w dzień jeszcze zielonej trawie. Z pyszczka unosi się wesoła chmurka, przy wydmuchiwaniu powietrza. Błogość… Dla mnie błogość, bo bezsierściowcom jakoś tak uszy zaczęły opadać ostatnio. Chodzą skuleni i marudzą, że zimno. Zaopatrują się w grubszą sierść wymienną, a i tak nie chcą zbyt długo przebywać na pozadomiu. Większa część mojej rodziny, z dziadkami włącznie, wydaje dziwne poszczeki i twierdzi, że przemarzli. Różnokolorowe czerwone potwory sąsiadów zaczęły protestować przeciw trzymaniu ich na tym zimnie i niektóre odmawiają swoim właścicielom współpracy. Od kiedy jest z nami duże srebrne potworzysko- ten problem nas nie dotyczy. Pewnie dlatego, że potworzysko dostało domek po dawnym potworze i tam przebywa nocą. A może dlatego, że jest z nami dość krótko i boi się jeszcze postawić? A może po prostu woli pojeździć trochę, niż stać dalej, samotnie na zimnie? Nie wiem, jakie są jego powody. Najważniejsze, że tatuś się cieszy, że wreszcie nie musi się liczyć z przykrymi, porannymi niespodziankami. Ale i tak narzeka, że rano, w tym zimnie, musi iść po potwora…
Tylko Krewetka nie szczeka i nie narzeka na zimno, a jedynie z nutką zdziwienia obserwuje swoje łapki, które szybko się chłodzą od trzymania huśtawki czy grzebania w piasku. Z resztą rzadko to robi ostatnio, bo mama woli zabierać nas na spacery niż przebywać na zimnym placu zabaw. Wędrujemy więc sobie dziarsko, rzucamy patyczki, zrywamy ostatnie kwiatki, a niektórzy nawet je zjadają (ja znaczy się, choć Krewetka też próbowała). Czasem spotkamy inne pieski- wówczas ja się z nimi szybko witam, bo jak nie zdążę tego zrobić przed napaścią moich bezsierściowców, to już się do tego osobnika nie dopcham… Szczególnie zaborcza jest Krewetka- najchętniej wymiziałaby nowo poznaną istotę tak, jak mnie. Na szczęście (bo dzięki temu ja mam chwilkę na przebywanie z przybyszem)- mama nie pozwala jej na ten niecny proceder tłumacząc, że nie wszystkie pieski lubią takie mizianka, więc tulenie i ciągnięcie za uszy ma zarezerwować jedynie dla mnie. I dobrze, bo prawdę mówiąc staję się trochę zazdrosna o mojego małego bezsierściowca.
A bezsierściowiec ten jest naprawdę kochany. Mizia mnie i tuli i pilnuje na dworze, przywołując, gdy tylko zbytnio się oddalę. W domu bawi się ze mną i dzieli posiłkami. Woła mnie na swoje łóżko, żebym nie musiała spać na podłodze pod nim. Trochę tylko boi się, jak ostrzegam domowników, że ktoś pod drzwiami się kręci. Krzyczy wtedy głośniej ode mnie i pcha się mamie na kolana. W dzień nikt nie zwraca na to większej uwagi (prócz powiedzenia „Nala, nie wolno”). Gorzej, gdy się zapomnę i zacznę ostrzegać, gdy mała już śpi. Wówczas i mama i tata mają mord w oczach. A dwie mordy w ich oczach widać, jeśli Krewetka się przez to moje ostrzeganie obudzi. W sumie to trochę ich rozumiem, bo Hania śpi bardzo niespokojnie i budzi się z krzykiem, nawet jeśli w domu jest cisza- czego z resztą rodzice mają już serdecznie dość. Ale może kiedy indziej o tym napiszę. Dziś tylko dodam, że mała jest wspaniała i kocham ją jeszcze bardziej, od kiedy pokazała, że zimno jej nie straszne. Bo ja kocham właśnie taką pogodę, jak jest teraz. Taką, jaka jest, kiedy idzie zima…