Urlop kaput
Jak widzicie- wróciłam i natychmiast szczekam do Was, aby się przywitać i w skrócie opowiedzieć co działo się przez te dni.
Zacznę od cudownej wiadomości: w dzień wyjazdu strup z ogona odpadł, ukazała się pod nim ładna, różowiutka skórka, zatem mama orzekła, że mogę się kąpać i pluskać i chlapać i nawadniać do woli. Na początku wstydziłam się trochę, bo chwilowo miejsce postrupowe pozostało okropnie nieusierścione. Potem jednak rozejrzałam się po otaczających mnie bezsierściowcach i ze zdumieniem odkryłam, że wszyscy oni mają na sobie o wiele mniej sierści wymiennej niż zwykle. Z uwagi na powyższe postanowiłam nie wstydzić się dłużej, tylko czerpać niczym niezakłóconą radość z kąpieli.
Jak się później okazało- radość ta często była zakłócana przez rodziców, gdy tylko do mojej części morza zbliżali się obcy bezsierściowcy, albo gdy z bliżej niezrozumiałych dla mnie powodów wychodziliśmy z plaży i szliśmy do miasta, bądź do domku.
Najbardziej podobało mi się oczywiście w wodzie, gdzie pluskałam się z moimi rodzinnymi bezsierściowcami (a było ich dużo, bo to był taki nadmorski zjazd rodzinny) oraz jednym sierściuchem, Harrisem, który po zamoczeniu kupra wyglądał jeszcze bardziej szczurowato niż zwykle. Morze chłodziło mi kuper, wiatr rozwiewał mą sierść, a muskuły tego gold macho tak pięknie prężyły się gdy wbiegał do wody…eh…rozmarzyłam się znowu… Mówiąc krótko- było bosko.
W mieście było już trochę gorzej, bo był okrutny gorąc, masa bezsierściowców, samochodów, gorąc, zapachy wywołujące zawroty łba i gorąc. Na szczęście rodzice spędzali tam mało czasu, bo tylko na szamanko. No i oczywiście zawsze coś mi ze stołu skapnęło, więc rekompensowało mi to trudy całej domiastowej wycieczki. Bo musicie wiedzieć, że nie ma nic lepszego, niż rybka nad morzem. Wysmażona, niemieszana.
Co do domku, w którym spaliśmy, to podobał mi się bardzo. Miał aż dwa wejścio/wyjścia, dzięki czemu rodzicom ciężej było zatrzymać mnie wewnątrz. A oba musiały być otwarte, jeśli nie chcieli, by w domku zawitał wspomniany już gorąc. Dodatkowym atutem dwóch wejścio/wyjść było to, że można się było ganiać dookoła z małymi bezsierściowcami, które często nas odwiedzały. No i muszę wspomnieć, że było w nim tak duże i wygodne łóżko, że wszyscy razem się na nim spokojnie wyspaliśmy. Nawet Krewetka była zadowolona, choć spała w poprzek.
Bardzo podobał mi się ten urlop, jednak z uwagi na żar lejący się z nieba- ucieszyłam się na powrót do domu. A tu- o zgrozo!- taki sam żar. W mieszkanku panują warunki podobne do tych na zewnętrzu domku. Rodzice szybko pozamykali i pozasłaniali okna i pojechali kupić takie fajne witrotwórcze urządzenie. Jest trochę lepiej, ale i tak kupry pocą się nam niesamowicie i każda czynność okrutnie męczy. Uciekam zatem odpocząć trochę.
Do następnego.