I po zabawie
Witajcie kochani!
Obiecałam, że wyszczekam Wam jak było, zatem szczekam. Było hau, hał, chał, chau… A na ludzki: było naprawdę iście goldenkowo cudownie. Czwartek był słoneczny, grillowy, mnóstwobezsierściasty, leniwy i obżarty. Piątek hasająco-podgryzająco-lunowy. Sobota obżarto-bezsierściasto-harrisowa (okazało się, że ciocia miała urodziny i inne ciocie wyprawiły imprezę dla niej u dziadków w domku). Niedziela to był czas odpoczynku i łapania kleszczy (babcia znalazła, a dziadek ze mnie wyrwał dwa okazy). Potem przyjechali po mnie rodzice i po uśpieniu Krewetki wszyscy odpoczywaliśmy dalej, a tata odpoczywał głośniej niż zwykle. Słowem- długi weekend się udał.
Swoją drogą, powinniście się nauczyć psiego. Zobaczcie jeszcze raz i porównajcie, ile mi zajął opis weekendu w moim, a ile w Waszym, dziwnym języku… Na pierwszy rzut oka widać różnicę. A to dopiero czubek ogona! Tak nawet ostatnio szczekałyśmy sobie z Luną, jakie to byłoby piękne, gdyby rodzice znali nasz język. O ile łatwiej byłoby się dogadać, gdybyśmy nie musiały co chwila szukać jakichś niedokładnych odpowiedników naszych słów, w Waszym, jakże ubogim języku… Eh- rozmarzyłam się trochę. Jakiś czas temu próbowałam przekonać rodziców do nauki, ale po pierwszym szczeknięciu mieli wzrok, jak za studenckich czasów, więc postanowiłam sobie darować.
A skoro przy Lunie jesteśmy, to niestety muszę Wam poszczekać również o czymś smutnym. Rodzice nie zabraniają nam wprawdzie kontaktów, ale mocno je nadzorują i ostatnio w pewnym momencie rozdzielili nas i nie pozwolili się dalej bawić. Pogrążona w smutku podsłuchałam coś o smyczy następnym razem. Jestem zrozpaczona. A wszystko to przez te moje trefne stawy… W trakcie ostatniej wizyty u dziadków trochę przegięłyśmy i zaczęłam kuleć. Potem ciężko mi było wstać i muszę przyznać, że bolało troszkę. Jak najbardziej rozumiem decyzję rodziców, ale przecież pies nie żonaty- pobawić się musi! Najgorsze, że Luna niedługo wyjedzie, a ja dalej niewybawiona. Cóż, muszę chyba znaleźć sobie jakieś hobby…