Muszę zacząć od tego, że jestem zawiedziona. Okrutnie zawiedziona! Na urodzinkach Krewetki nie było Luny!… Przyszli jej dziadkowie i ciotki i wujkowie i rodzice, a jej szalonego kupra nie było. Na pytanie moich rodziców „gdzie jest Luna?”, jej mama odpowiedziała najspokojniej jak się dało, że Luna została w domu, bo „zrobiłyby (chodzi oczywiście o nią i mnie) okropny sajgon”. Że co? Że niby my? Przecież my tylko grzecznie biegamy po domku i podgryzamy się po kuprach, a potem robimy zapasy podstołowe i wydajemy miłe dla ucha pomruki zadowolenia… Znów zostałyśmy źle potraktowane i mylnie osądzone. Niesprawiedliwość tego świata już nawet mi zaczyna działać na nerwy, a rodzice i reszta rodzinki świadkami, że na nerwy nie działa mi nic. A przynajmniej tak myślałam do tego czasu…

Było za to całe multum bezsierściowców. Gdybym umiała liczyć, to podałabym Wam ich dokładną liczbę. A, że nie umiem, zdradzę tylko, że cały nasz pokój był jednym, wielkim stołem, a dookoła niego- wszystkie miejsca zajęte. Muszę jeszcze dodać, że miało być ich więcej (wtedy impreza odbyłaby się u dziadków i byłaby Luna), ale nie dotarły trzy ciotki, ze swoimi watahami. Pomimo ich braku- obecni bezsierściowcy zrobili z pewnością sajgon większy od tego lunonalowego, co jednak rodzicom zupełnie nie przeszkadzało. Ale przynajmniej pojadłam trochę, bo wiadomo, że im więcej bezsierściowców, tym zwiększa się częstotliwość spadania pod stół kawałków jedzenia.

Był tort. Kolejny szok dla mnie… Patrzę, a tu z górnej jego części spogląda na mnie opasły miś. Ten sam, który straszy ze ścian krewetkowego pokoju i jej niektórej sierści wymiennej, drzwi lodówki, książeczek, telewizorka i wielu, wielu innych miejsc. Niedługo będę się bała do własnej miski podchodzić, bo a nóż wyskoczy z niej ta istota o opasłym brzuchu… Eh.. Szkoda szczekać.

Krewetka wyglądała prześlicznie (oczywiście jak na tak strasznie nieusierścioną małą istotkę), w swojej falbaniasto-kraciastej sukience. Nawet mama przyodziała sukienkę, co musi oznaczać, że krewetkowe święto było świętem bardzo ważnym- na co dzień nie zobaczycie mojej mamy w sierści wymiennej tego typu. Tylko tata pozostał wierny spodniom, co raczej mu się chwali, bo ma okropnie umięśnione tylne łapy. Dzięki przywiązaniu do tradycji- on też wyglądał ładnie, tak jak i reszta gości. I wszyscy byli tacy mili i uśmiechnięci. Chciałabym, żeby było tak zawsze.

Ale po ich wyjściu, trzeba było to wszystko posprzątać. Mnie to cieszyło, bo najadłam się za wszystkie czasy. Ale widziałam, że rodzice nie pałali aż takim entuzjazmem, bo musieli pracować, a byli zmęczeni. Wiem jednak, że byli zadowoleni, że wszystko się udało i był to naprawdę fajny dzień. Mam nadzieję, że za rok będzie tak samo!

Jedno szczeknięcie

Globus6
 1 

Przykro mi z powody Luny. Ależ ci ludzie są niesprawiedliwi nie? Naprzykład w czasie świąt dostało mi się, że tańczyłam z radości na widok gości. Albo bezczelnie zwalono na mnie rozbicie „bombki”(jak to nazywają to coś) z świecącego drzewka… /labladorka Lizzy, kumpela Globusa.

styczeń 27th, 2011 o 20:07

Szczeknij do mnie!

Imię (*)
Adres e-mail (nie będzie widoczny) (*)
URL
Treść