26
paź

Niespodzianka

Ten dzień miał niczym nie różnić się od innych dniów. Wiecie- poranne wyjście na spacer z tatą i zgarnięcie kilku przysmaczków za udawanie grzeczności. Później drzemka w oczekiwaniu na pobudkę mamy i Krewetki. Zjedzenie wspólnego śniadanka (mama je, a mi i Krewetce co chwila wtyka małe kąski do paszczęk, zachowując standardową niesprawiedliwość– kilka kąsków dla Krewetki na jeden mój) i zabawa z Krewetką, polegająca na wzajemnym kradnięciu sobie zabawek. Muszę przyznać, że Kreweta jest w tym coraz lepsza, a w dodatku zaczyna się pakować na moje posłanie, dzięki czemu kradnie nawet te zabawki, które staram się przed nią ukryć. Pozwalam jej na to, bo w zamian mama nie goni mnie, kiedy zabieram zabawki krewetkowe, a te są niezwykle fascynujące- podskakują i śpiewają, gdy się je trąci nosem, oraz fantastycznie zgrzytają, gdy potraktuje się je zębem. Lub kilkoma zębami. Kreweta również odkryła tą ich cudowną właściwość i traktuje je wszystkimi czterema zębami, które posiada. Dziś padało, więc mama nie zabrała jej na spacer, dzięki czemu nie byłam w domku sama i dostałam wiele dodatkowych głasków od mamy i szturchnięć od małego potwora. Po powrocie taty dzień przebiegł jednak inaczej niż inne dni.

Zaczęło się od tego, że nie wszedł na obiad (przez co nic mi ze stołu nie skapnęło… Dobrze, że chwilę wcześniej Kreweta jadła obiad, to sobie chociaż jej miskę wylizałam), tylko od razu zabrał nas wszystkich i wywiózł do babci. Której z resztą nie było, bo był sam dziadek. Potem przyszła i babcia, a niedługo po niej- prawdziwa niespodzianka- przyjechała Luna. Oczywiście z ciocią i wujkiem, ale oni zajęli się moimi bezsierściowcami, a nie mną, więc nie byli ciekawi. Za to Luna… Eh- aż mi się szczenięce lata przypomniały. Zaczęłyśmy naszą ulubioną zabawę w gonitwy i podgryzania, więc szybko dostałyśmy eksmisję z domu. Pisałam już, że rano padało? Na zewnętrzu domku były cudowne kałuże, mokra trawa i my dwie- dzikie i spragnione zabawy. No więc bawiłyśmy się- na tej trawie, w tych kałużach- podgryzałyśmy sobie uszy i kupry, robiłyśmy zapasy błotne i trawowe makijaże. Trwało to cudownie długo, aż w końcu rodzice dali znak do wymarszu, w celu powrotu do domu. Wtedy nas zobaczyli… Nie wiem czy był to okrzyk radości czy zdumienia czy opadnięcia rąk, ale okrzyk był. Tak teraz sobie przypominam, że okrzyknęli prawie wszyscy, oprócz Krewetki, która albo nas nie widziała, albo nie uważała, by nasz widok był godny jej okrzyku. A krzyczeć to ona potrafi…

W każdym razie zapakowali mnie do samochodu tak szybko, że nie zdążyłam się pożegnać z Luną. Na szczęście dowiedziałam się, że jedziemy tam jutro na całe popołudnie, więc będę mogła się znów z nią bawić i brudzić. Tego drugiego nie musiałabym robić, gdyby po powrocie do domu mnie nie wykąpali, a tak? Cóż- będzie przyjemniej!

3 szczeknięć jak na razie

alaalicja8
 1 

super!! jeden z najfajniejszych wpisów! gratulacje inwencji twórczej

październik 27th, 2010 o 19:22
 2 

Zapraszam Cię Nalu na mojego bloga
http://www.psy-goldeny.blog.onet.pl

październik 28th, 2010 o 19:48
 3 

Byłam, widziałam 🙂
alaalicja8- dziękuję za miłe szczeki

październik 28th, 2010 o 20:27

Szczeknij do mnie!

Imię (*)
Adres e-mail (nie będzie widoczny) (*)
URL
Treść