Archive for wrzesień, 2009

21
wrz

Jeszcze o żarełku

   Posted by: admin    in Hauchiwum

Jeszcze o żarełku

Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Szczecinie uwielbiałam wychodzić na przydomowe podwórko. Wystarczyło jedynie odwrócić uwagę rodzica, który razem ze mną na to podwórko wylazł, aby móc szybko złapać kawałek żarełka i rozkoszować się jego smakiem. To nic, że rodzic najczęściej szybko interweniował i odbierał to, czego biedny, głodny goldenek nie zdążył przemieścić z paszczęki dalej. To nic, że rodzic był później zły i sie ze mną nie bawił. To nic także, że przeważnie kablował na mnie drugiemu rodzicowi (mimo iż stale powtarzają, że nie ładnie kablować) i ten drugi też się ze mną nie bawił. Ważne, że odrobina pysznego żarełka znajdywała się w moim brzuszku. A musicie wiedzieć, że było to żarełko niezwykle pyszne, bo wykładane tam specjalnie dla kotków. Kotki podwórkowe były dokarmiane po kilka razy dziennie niezwykle wonnymi potrawami, co z kolei doprowadzało moich rodziców do szewskiej pasji. Lista powodów, dla których tak sie wkurzali ciągnie się w nieskończoność, ale najważniejsze to:

  • bo ja to zjadałam, jak tylko na chwilkę się odwrócili (hehe), co czasem prowadziło do zakrztuszenia się (nie miłe uczucie), a czasem do  pozbywania się tego wszystkiego przez mój organizm w sposób jak najmniej kontrolowany (jeszcze mniej miłe przeżycie)
  • dokarmiane kotki rozmnażały się w strasznym tempie, a każdy nowy egzemplarz miał pchły, parcha i tosky… tosko…tokso… no to coś, co się z nowymi telewizorkami kojarzy
  • samo dokarmianie odbywało się w bardzo efektowny sposób: w okolicach drugiego piętra otwierało się okno, wysuwała ręka bez właściciela, z której to sypało się jedzonko prosto pod nasze nogi, a jak raz nie zdążyliśmy się odsunąć- prosto NA nasze nogi i ręce i głowy…
  • najedzone już kotki wskakiwały na naszego czerwonego potwora, a potem na czerwonego potwora, który stał się ciemny i tam spędzały miło czas, wygrzewając się na jego głowie i załatwiając swoje potrzeby wprost pod siebie.

Golden Retriever w szuwarach

Ale nie o tym miałam dziś pisać, tylko o mej potrzebie polowania na jedzonko. Od kiedy mieszkamy w Wałczu- potrzeba ta praktycznie przestała istnieć, a przynajmniej tak wówczas myślałam, bo najlepsze kąski dostawałam przy stole, wprost do pyszczka, dzięki mojej kochanej babci. Ale wiecie co? Nie mądrutka byłam strasznie. Bo o ile kąski od babci rzeczywiście były przepyszne, to ostatnio doszłam do wniosku, że nie jest to dostatecznym powodem do zaprzestania pożywiania się na podwórku. Jak tylko ten wniosek został przeze mnie dosznięty, to rozpoczęłam akcję o trafnym kryptonimie „szukaj żarcia poza domkiem babci”. Wkrótce akcja zakończyła się ogromnym sukcesem. Znalazłam aż dwa doskonale zaopatrzone punkty czerpania żarełka, z regularnymi, obfitymi dostawami, z których od razu zaczęłam korzystać.

Pierwszy z nich ma w swym asortymencie żarełko specjalnie dla (a jakże by inaczej) kotków! Nie ma tu wprawdzie magicznej ręki, jest za to ładna miseczka, co znacznie podniosło komfort szamanka. Drugi punkt oferuje żarełko, którego pazerni bezsierściowcy za dużo nakupowali, a potem nie byli w stanie zjeść. Charakteryzuje się on obfitością produktów oraz wonią równie zachęcającą, co szczecińskie żarełko dla kotków. Nazywany jest „śmietnik”, a sama nazwa, jak mniemam, pochodzi od słów: „śmiać” i „tnij”, co można więc przetłumaczyć jako „radosne pałaszowanie rozdrobnionego żarełka„.

Jak można się domyślać (bo kiedy coś jest super, to mi nie wolno tego robić)- rodzice zabronili mi chodzić do obu tych miejsc. Zakaz ten skutecznie wpłynął na wzrost mej kreatywności w zakresie odwracania uwagi rodziców i szybkiego przemieszczania się do tych punktów. Znacząco również wzrosła moja prędkość przeżuwania i połykania, co z pewnością jest dużą zaletą, bo teraz będę dostawać jeszcze więcej jedzonka od babci. Jak więc widzicie- w moim życiu same pozytywne jedzonkowe zmiany. Tylko rodzice częściej są na mnie źli, ale jest to aspekt, z którym da się żyć i godny jest poświęcenia dla wyższego celu. W końcu są źli tylko przez chwilę po spacerku, co nie? A co zjem to moje!



16
wrz

Robię się coraz większa!

   Posted by: admin    in Hauchiwum

Robię się coraz większa!

Muszę przyznać, że moje wspólne posiłki z babcią, podjadanie słodyczy z dziećmi i samotne posiłki z miską dają piorunujące efekty. Do tego dopiero co byłam… kobieco niedysponowana i nie mogłam sobie tak łatwo i wszędzie hasać, jak tylko mi się chciało.

No więc brak ruchu i dużo jedzonka dało o sobie znać stale rosnącymi boczkami. Mój piekny blondi kuper także zrobił się większy. No i tak jakoś szybko się męczę. Tata powiedział, że jest to chyba ostateczny dowód na to, kogo kocham a kogo nie.

Bo musicie wiedzieć, że mój tata rośnie, ale w drugą stronę. Codziennie teraz biega, chodzi na piłkę i robi inne dziwne i niepodobne do niego rzeczy. No i te rzeczy niedługo będzie wyrzucał, bo chudnie w oczach. Mi to wszystko nie sprawia żadnej różnicy, a jedyne co mnie martwi to to, że codziennie wieczorem tracę tatę z oczu co najmniej na pół godziny jego biegu.

Mama jest za to coraz większa. Podobno to dobrze, ale ja nie do końca w to wierzę. Kto chciałby rosnąć tak dziwnie jak ona? Aż musiała nowe, specjalne ciuchy kupić. Mamusia rośnie w brzuszku coraz większa. Już Wam kiedyś mówiłam, że mama i tata są w ciąży.

Ciąża- stan, w którym żeńska właścicielka Golden Retrievera ma brzuch, który jej ciąży (stąd nazwa) i po 9 miesiącach pojawia się w rodzinie nowy piesek, którego rodzice kupują… wyciągają z kapusty… albo macza w tym palce bocian… jakoś tak.

No więc ja solirydawyzuję się z mamą i dotrzymuję jej kroku (a właściwie bezruchu) w rośnięciu. A co- tata i tak będzie nas woził samochodem!

Golden Retriever na kanapie

P.S. Wiem, że Golden Retriever (ani inny piesek) z dysplazją nie powinien tyć, wiem… Cóż poradzę, skoro to wina taty samochodu!



Strona 2 z 3123