Łysieję…
Zacznę od tego, że już się nie odchudzam zamierzenie. Mam znów wymiary psiej modelki, błysk w oku i szalej w kuprze 🙂 Wszystko więc byłoby ok, gdyby mój kuper się z tym odchudzaniem nie rozpędził i nie brnął w to dalej. A brnie.
Ruchu nie mam więcej niż zwykle, jedzonka też dostaję stałą ilość. Pozbawiony więc możliwości dalszego odtłuszczania, mój kuper postanowił w celu zmniejszenia objętości się odwłosić. Gubię futra tony i tysiące. Rodzice, pomimo wyczesywania, odnajdują całe kołtuny na podłogach, dywanach, kanapach, fotelach, stole, w jedzeniu, lodówce, pralce, a nawet własnych nosach i uszach. Wymyślili nawet nowy biznes- kołdry i poduszki wypychane psim futrem… Tylko zaniechali realizacji tego pomysłu, bo stwierdzili, że włosy będą z poszewki wychodzić. Nie ma godziny (no chyba że nocnej), kiedy Krewetka nie przybiega do mamy z wywalonym językiem, krzycząc że ma włosa. A ja już na prawdę nie wiem co mam robić. Szczekam im, żeby nie wypadały, a one swoje… Więc szczekam więcej, a one dalej swoje. I szczekam jeszcze, a wtedy rodzice się denerwują.
Bo wiecie- ja tak nie do końca szczekam na me futerko. Ostatnio często to robię, gdy ktoś na klatce się szwenda. A to przecież groźne, więc trzeba rodziców ostrzec… No dobra- boję się, dlatego to robię. Bezpiecznie jest tylko pod rodzicowymi nogami, a one nie zawsze są dostępne. Szczególnie od kiedy się okazało, że dziadek jest na tą moją wypadającą sierść uczulony i teraz rzadko u niego bywam. A rodzice chcą bywać tam dalej, więc ja zostaję sama w domu. A wtedy wiecie co się dzieje- boję się troszkę… Żeby chociaż Krewetkę ze mną zostawiali, to byłoby inaczej. No ale na sierść Krewetki dziadek uczulony nie jest. Ot, taka niesprawiedliwość. A z niesprawiedliwością spotykam się notorycznie, od kiedy jest u nas Hana. Ale nie będę się skarżyć, bo kocham tą niecną istotkę całym futrem. Tym wypadającym 🙂 Tym, które jeszcze się na mnie uchowało też!
Fajnie obserwować, jak z nieruchliwego czegoś rośnie całkiem pełnoprawny ludź, który Cię kocha i mizia. Czasem też dokucza, ale szybko jest od tego odciągany rodzicową ręką. Lubię się z nią bawić i wygrzewać w promieniach wpadającego przez okno słońca. A ono tak fajnie wpada tej jesieni i napawa optymizmem. I od razu chce się brykać i fikać. Co z kolei musiało spowodować brykanie samej sierści. I wypadanie. Kolejne dni spędzę pewnie na borykaniu się z tym problemem, ale obiecuję poszczekać Wam coś za kilka dni, a nie znów po miesiącu, jak to było teraz.