Wiedziałam, że dla Krewetki trzeba być miłym, bo to takie malutkie, bezbronne stworzenie, nie potrafiące się poruszać, komunikować, czy chociażby jeść normalnie. I byłam miła, mimo iż zabierała mi miłość i uwagę rodziców, długie spacerki z mamą, szalenie wieczorami za piłką oraz połowę miejsca w czerwonym potworze, który stał się czarny. Teraz jednak ponownie odkrywam, że świat jest niesprawiedliwy. Bo wiecie- warunki umowy się zmieniły- Krewetka już nie jest taka mała, ani bezbronna, rusza się całkiem dziarsko, wrzeszczy wniebogłosy i żre jak małe prosie, a ja nadal muszę być miła. Stwierdziłam także, że jednak jestem głupiutkim stworzeniem, bo ja nie tylko nadal muszę być dla niej miła- ja chcę być dla niej miła. Mimo, iż wyżera mamie najlepsze kąski kanapek i obiadków (które kiedyś trafiały całe do mnie, a teraz tylko ich połowa), wyrywa mi futro i pcha łapy do oczu (dobrze, że mama czuwa, bo inaczej chodziłabym z przepaską, jak jakiś pirat z krabów, czy jak to tam było), kradnie zabawki i powarkuje na mnie- i tak kocham tą śmieszną, nieusierścioną mordę.

Uwielbiam te chwile, kiedy ona, mama i ja leżymy na podłodze, depczemy po sobie, szczekamy i drapiemy kupry. A potem bierzemy piłeczki, maskotki, ringi i inne cuda i wpychamy je sobie do pysków, rzucamy pod łapy i biegamy za nimi jak lekko nienormalny pies za własnym ogonem. Szkoda tylko, że Krewetka nie porusza się na tyle sprawnie by mogła ze mną pobiegać na dworze. Bo spadł taki śliczny, mięciutki, bardzo biały i smaczny śnieg. Sięga mi prawie do brzucha, okleja łapy, tworzy białą brodę przy pysku, a do tego, w razie potrzeby, gasi pragnienie i doskonale amortyzuje moje dzikie hasania, które powinny być trochę oddziczone z uwagi na moje stawy… Ze względu na temperaturę, panującą na zewnętrzu domku, która sprawia, że śnieg wydaje przecudowne dźwięki, gdy się po nim dzikohasuje– Krewetka wychodzi jedynie do czerwonego potwora, który stał się czarny i w nim przemieszcza się do punktu docelowego. Przy tym, wyjście takie poprzedzają bardzo długie przygotowania, podczas których nieusierściony pysk krewetkowy smarowany jest śmierdzącym sztucznym tłuszczem, nieusierścione ciało zakrywane wieloma warstwami sztucznej sierści wymiennej, a końcówki odnóży opakowywane w coś o bliżej niezdefiniowanym kształcie. W sumie, to nie dziwię się, że Krewetka porusza się jedynie w czerwonym potworze- w całym tym opakowaniu nakładanym podczas przygotowań przedwymarszowych biedaczka ledwo stoi i wygląda jak skrzyżowanie Terminatora z Predatorem. Nic dziwnego więc, że nie może się normalnie poruszać. A wystarczyłoby, żeby jej sierść wyrosła i nie byłoby problemu. Ale w sumie- przy częstotliwości kąpieli serwowanych jej przez rodziców żadna sierść nie ma prawa wyrosnąć- za dużo detergentów. Czemu o tym nie pomyśleli?

Chociaż nie- na pewno pomyśleli, tylko boją się, że jak nie wykąpią jej każdego dnia, to będzie rozsiewała jeszcze gorszą woń niż teraz. Bo wiedzie- takie Krewetki okropnie śmierdzą jakimś szamponem, balsamem, oliwką czy Szarik wie czym jeszcze. Tylko- skoro nie chcą, żeby tak śmierdziała, to po co po każdej kąpieli z powrotem ją tym wszystkim zaśmierdzają? Eh… pokrętna ludzka logika…

23
lis

Bestia

No i stało się… Wszystko, przed czym przestrzegali rodziców życzliwi ludzie właśnie się urzeczywistnia. Obudziła się we mnie mordercza bestia, łykająca krewetki w całości, a osobniki ciut starsze na dwa razy. I to bez przeżuwania! A wszystko, jak zawsze, zaczęło się zupełnie niepozornie…

Bawiłam się z Krewetką na podłodze. Najpierw piłeczką, którą nawzajem rzucałyśmy sobie pod łapy, potem trochę ringiem, a potem jeszcze szarpałyśmy się moją myszą, z której na dzień dzisiejszy została tylko skórka, bo jej wnętrze uzewnętrzniłam już jakiś czas temu, tworząc sobie zabójczą bródkę, a na dywanie śnieg, który mama zbierała potem kilka dni, bo wciąż jego kawałki wylatywały spod mebli. Potem Krewetka przestała przejawiać chęć do zabawy i odeszła, więc postanowiłam i ja trochę odpocząć. Położyłam się grzecznie na boczku i właśnie zapadałam w błogi sen, kiedy Krewetka powróciła. I zaczęła się na mnie pakować. Początkowo planowałam ją olać, bo już się przekonałam, że jak nie podejmę żadnej akcji, to Krewetka szybko się nudzi i odchodzi. No i mama stwierdziła, że czas ją ode mnie zabrać, bo chyba chcę odpocząć, więc tym bardziej nie przejmowałam się jej zaczepkami. Mama złapała ją za łapy i właśnie odciągała w drugą stronę, kiedy ta niespodziewanie (Krewetka, nie strona) zrobiła nawrót i… ryp tylnym odnóżem prosto w moją paszczękę. I uwierzcie mi- nie chciałam zrobić tego, co zrobiłam, ale paszczęki rządzą się swoimi prawami. Bo, gdy leżysz na boku, paszczęka też leży na boku. I gdy ktoś z góry pierdutnie w odpowiednie miejsce– ta, sama z siebie się rozwiera. Krewetka pierdutnęła w bardzo odpowiednie miejsce. Szczęka się rozwarła. Odnóże Krewetki wpadło pomiędzy jej górną, a dolną część. Odsłonięty ząb potarł krewetoodnóżową skórę. Krewetka się przestraszyła i zaczęła płakać. Ja się przestraszyłam budzącej się we mnie bestii i też zaczęłam płakać. Ale, że nie było tego słychać- postanowiłam uciec. Mama najpierw uspokoiła Krewetkę, potem powiedziała jej, że tak to się właśnie kończy, jak się robi pieskowi krzywdę i oddała ją tacie. A potem podeszła do mnie, mówiąc „biedna Nala” i „grzeczna dziewczynka” i długo mnie miziała.

A ja pytam- jaka „biedna Nala” i „grzeczna dziewczynka”? Jak można mówić coś takiego, o takiej bestii, jaką właśnie się staję? Nie rozumiem bezsierściowców, nie rozumiem…

Na Krewetkowym odnóżu nie pozostał żaden ślad. Za to na mojej psychice ogromna wyrwa. Jak ja mogłam raptem stać się taką bestią? Przecież ona nawet nie jest smaczna. Bo rozumiem, że jak się na coś poluje w celu konsumpcji, to jest to zgodne z teorią rewolucji czy jakoś tak. Ale jak ktoś zagryza dla przyjemności, to już jest coś całkiem nie hau. Nawet nie miał czy jak to tam było… Ehhh- idę spać, może jak się obudzę, to znów będę malutką, śliczniutką, słodziutką Nalą?…

Strona 29 z 139« Pierwsza...1020...2728293031...405060...Ostatnia »
L