Wyszczekane zmiany

I co tu dużo szczekać- chciałam zmian, więc je mam! I cieszę się ogromniasto. Głównie z tego, że w weekend niebo nasiusiało dużo, dużo i jeszcze więcej śniegu. Jest on wspaniały- puszysty, niczym rodzicowe legowisko, chłodny, jak upragniona miska wody kiedy żar leje się z nieba, biały, jak prześliczne chmurki w ciepły dzionek (no chyba, że patrzycie akurat na miejsca służące pieskom za toaletę, lub różnobarwnym czerwonym potworom za tor poruszania się). Można się nim bawić prawie tak jak wnętrznościami zabawek (przesypywać i szamać), a ponad to można się w nim tarzać, turlać, kopać, buszować, hasać, nurkować, brodzić, brykać, fikać i robić wiele innych czynności, tak ukochanych przez wszystkie goldenki. I ja te wszystkie czynności ostatnio bardzo często wykonuję, bo kochani rodzice zwiększyli częstotliwość i długość spacerków, żebym dała im spokój, jak jesteśmy w domku.

Zmniejszyła się za to ilość spacerków naszego czerwonego potwora, który jest ciemny. Kiedy poszliśmy po niego w niedzielę, żeby pojechać razem do dziadków na obiadek, okazało się, że drzwiczki do jego domku są szczelnie przykryte grubą warstwą ukochanego śniegu. Tata złapał więc kija z dziwną, śniegołapliwą końcówką, ja złapałam taty nogawkę (tylko dlatego, że nie trafiłam w kija) i tak rozpoczęliśmy potworkową odsiecz. Po pewnym czasie, gdy tata był już zmęczony machaniem kijem, mama zziębnięta bezruchowym czekaniem (nie wiem czy byłaby w stanie dosięgnąć kija przez swój brzuchol), a ja dopiero się rozkręcałam- drzwi potworowego domku udało się otworzyć, a sam potwór wybiegł dziarskim krokiem na zewnątrz. Wsiedliśmy do niego uradowani i ruszyliśmy w podróż, która przez niemądrość potwora trwała dokładnie 3 sekundy. Okazało się bowiem, że potwór (mimo zimowego przystosowania łap), zamiast je ładnie podnosić ponad zaśniegowaną powierzchnię (te łapy)- szurał nimi po śniegu, w wyniku czego zakopał się biedak i nie miał siły ruszyć dalej. Tym razem nawet mama pomagała w pomaganiu potworowi i wierzcie mi- był to prześmieszny widok! W każdym razie dotarliśmy w końcu na ten obiad w komplecie, ale od tego dnia potwór jest uruchamiany tylko w absolutnie koniecznych przypadkach.

Za to ja, jak już pisałam, brykam i fikam na śniegu do woli. Ma to też swoje minusy, bo wpadam w poślizgi, czasem się przewracam, a dziś nawet rozcięłam o coś łapkę, dzięki czemu pięknie przyozdobiłam pół domu na czerwono. Ale i tak było warto pohasać. Nie wiadomo przecież ile jeszcze ten śnieg z nami będzie (ostatnio wrócił do nieba po jednym dniu swojej bytności na podwórku), a jak już zapewnie wiecie- jest przecudowny i trzeba owocnie wykorzystać każdą chwilę, w której jest wśród nas. Spieszmy się brykać na śniegu- tak szybko odchodzi…

Szczeknij do mnie!

Imię (*)
Adres e-mail (nie będzie widoczny) (*)
URL
Treść