Goście, goście!

I znów całkiem długo do Was nie szczekałam, tym razem jednak jestem całościowo usprawiedlona. Nadszedł bowiem długi weekend i przyniósł ze sobą wiele atrakcji. Przede wszystkim przyniósł wujka z ciocią i małym bezsierściowcem z Poznania. Jak przystało na szanującego się bezsierściowca, sięgającego trochę ponad stół- wraz z nim zawitały do naszego domu jego zabawki. A muszę przyznać, że były całkiem fajne i smaczne i łatwo się rozmnażały. Jemu chyba jednak nie podobały się te zabawy, bo chwycił moje zabawki. To z kolei nie bardzo podobało się mi, bo przecież wszyscy znają krwiożerczość małych bezsierściowców. Mój kolorowo-wielko-krzywo-twardonos gołębi, przez bezsierściowców zwany „papugą”, mógłby zbytnio ucierpieć w tej zabawie. W związku z tym postanowiliśmy bawić się zabawkami mojego taty. Teraz zabawa była świetna- odkryliśmy, że taty piłka do kosza odbija się na dywanie równie dobrze, co na podwórku. A dodatkowo zabawa nią w domku jest bardziej atrakcyjna, bo można nią celować w różne przedmioty, które tak fajnie i z hukiem się wówczas przewracają. To z kolei chyba nie podobało się mamie, bo następnego dnia schowała piłkę na szafę, a nas wyprowadziła na spacer. A wracając do wieczora, kiedy goście się pojawili- odkryłam, że nie tylko mama lubi moje buziaczki. Początkowo mało czuły wujek, wraz z upływem godzin i przezroczystej cieczy w butelce, z której co chwila tata nalewał do kieliszków- coraz częściej pozwalał mi się całować. Szkoda tylko, że następnego dnia już nie był do tego taki chętny. Wywnioskowałam  z tego zdarzenia, że mężczyźni wstydzą się okazywania uczuć, kiedy jest zbyt jasno i za dużo cieczy w butelce.

Golden Retriever portret

Kiedy wstydliwo-całuśny wujek, z ciocią i małym bezsierściowcem odjechali i zaczynałam być smutna, że znów jestem sama (to znaczy z rodzicami, ale ich mam na co dzień, więc się nie liczą)-  przyjechała babcia z dziadkiem. Znów ogromnie się ucieszyłam, bo przyjazd dziadków zawsze oznacza głaskanie i mizianie i tarmoszenie. Niestety oznacza też zabranie mi rodziców na jakiś czas i samotne pilnowanie ich posłanka, ale w związku z tym mizianiem- wybaczam. Jako zadośćuczynienie- wczoraj rodzice mnie zabrali na super spacer. Najpierw- szaleńcze hasanie po trawce. Było tam dużo kijków do rozmnażania i piesków do biegania i tarmoszenia, a także poznanych niedawno koniów. Szkoda tylko, że tym razem nie rozdawały darmowych perfum, ale przecież nie można mieć wszystkiego, prawda? Kiedy już byłam odpowiednio wyhasana- zapięli mnie na smycz i poszliśmy dalej, do miejsca, gdzie jeszcze nie byłam. Znaleźliśmy się raptem wśród wielu ławek, ułożonych w rzędy- jeden niżej od drugiego. A na samym dole- ogromna muszla, z deskami na podłodze. Z muszli tej wydobywały się różne dźwięki i światła, a w samym jej środku, na deskach stało dużo małych i dużych bezsierściowców, śmiesznie podrygujących i ruszających paszczękami. Bardzo mi się podobało, bo tata jadł lody, a mama i ja gofry. Usłyszałam, że jestem na swoim pierwszym koncercie i poczułam z tego względu wielką dumę, mimo iż nie mam zielonego, ani żadnego innego pojęcia, co to jes ten „koncert”.W sumie to ten koncert bardzo mi się podobał, choć dźwięki i światła były trochę denerwujące i bez nich koncert byłby z pewnością lepszy. Ale już przyzwyczaiłam się do faktu, że bezsierściowcy lubią utrudniać sobie życie.

Pozdrawiam i do następnego!

Szczeknij do mnie!

Imię (*)
Adres e-mail (nie będzie widoczny) (*)
URL
Treść