Delikatni rodzice

Mam nadzieję, że zdążyliście już popodziwiać mnie na nowych zdjątkach, bo tak wierciłam tatusiowi dziurę w brzuszku o ich umieszczenie, że gdyby dowiedział się teraz, że nikt ich nawet nie przejrzał, to byłby na mnie zły. A zapewniam, że miałby się o co złościć, bo przy ostatnim wierceniu trochę mi się łapka omsknęła i tatuś oberwał trochę niżej niż w brzuszek. Skulił się biedak, wydał z siebie dziwny dźwięk i pozostawał w tej pozycji niepomny na me zaczepiania, tarmoszenia za nogawki, lizania po twarzy i inne próby ponownego zwrócenia uwagi na mą osobę. Dopiero interwencja mamy postawiła tatusia z powrotem na dwie łapy, ale o dalszym wierceniu dziur nie było już mowy…

Dziś na dworze leży przepiękny śnieg i mama ponowiła próbę zdjęciowania mnie na nim. Wyciągnęła aparacik, dla pewności wymieniła baterie, włączyła go i sprawdziła czy wszystko działa tak, jak powinno. Działało, więc wyszłyśmy razem z nim na moją wielką łąkę. Szłyśmy po niej długo dłużej, niż zwykle, aż wyszło trochę słoneczka i mama uznała, że właśnie tu i teraz jest doskonała sceneria do zdjęciowania na niej mego kupra i innych hasających w śniegu części mnie. Wyciągnęła aparacik, włączyła go i… nic… aparacik znów nawet nie spróbował ożyć. Po wynurzeniu swego delikatnego noska z kieszeni wymiennej sierści wierzchniej mamy, poczuł panującą na zewnątrz temperaturę (a trza przyznać, że nawet jak na mnie jest ona dzisiaj wyjątkowo, niegoldenkowo nieprzyjemna) i postanowił odmówić współpracy. Wiedział hultaj jeden, że jak nie będzie cykać zdjęciów, to mama go schowa z powrotem do ciepłej kieszeni. Tak też uczyniła, po czym stwierdziła, że skoro ze zdjęć nici, to ona nie będzie marznąć dalej (bo ponoć już nóg i nosa nie czuje) i wracamy do domku.

A w domku się okazało, że na podwórku jej nos był jeszcze całkiem czujący, co wkrótce miało się zmienić. Za moim pośrednictwem oczywiście. Zaczęło się niewinnie, od zabawy i mizianka. W pewnym momencie moja zgrabna główka podskoczyła raźnie do góry, a mamy nos opadł niżej niż zwykle i doszło do ich spotkania. Ja tam nic nie poczułam. Usłyszałam za to dziwny chrzęst, na którego dźwięk mama złapała za  swój nosek, zgięła się zupełnie jak tata po  wspomnianym już, nieudanym wierceniu dziur i  po chwili pobiegła do lustra. Nosek spuchł, ale mama orzekła, że będzie żyć. Tylko nie można go teraz dotykać. Eh- ci moi rodzice są jacyś wybrakowani. Tacy delikatni… Ciekawe, jak by przeżyli zimę na dworze, tak jak do niedawna musiał to robić czerwony potwór, który już od dość dawna jest ciemny?

A no właśnie! Nie pisałam Wam jeszcze o tym, że wspomniany potwór nie musi już zostawać w zimne i ciemne noce sam na podwórku, jak to było dotychczas. Dostał niedawno swój własny, prywatny domek, gdzie nie musi już biedak marznąć i niebo na niego nie siusia. Tata się cieszy, bo teraz jak potwór nie jest zziębnięty i obrażony po samotnej nocy na podwórku, nie odmawia współpracy i nosi tatusia wszędzie, gdzie tatuś chce. Mamusia się cieszy, bo szkoda jej było taty, który musiał chodzić pieszo do pracy w taki ziąb (po potwór nie chciał go zanieść), podczas gdy my wylegiwałyśmy się w ciepłym wyrku. Ja się cieszę, bo szkoda mi było potwora. A potwór się cieszy, bo ma własny domek. Wprawdzie nie ma w nim kuchni, gdzie mógłby sobie robić jedzonko, ani kanapy na której mógłby porządnie wypocząć, ale przynajmniej nie musi już spać pod gołymi gwiazdami i ma chłopak dach nad maską, chroniący przed wiatrem i zimnem i deszczem, a teraz nawet i przed śniegiem.



Szczeknij do mnie!

Imię (*)
Adres e-mail (nie będzie widoczny) (*)
URL
Treść