Waleczni rodzice

Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Szczecinie, a słoneczko świeciło wysoko i gorąco- pisałam Wam o tym, jak to mój kochany ojciec wybrał się na walkę samców i w heroicznej bitwie udało mu się obronić dwóch ktosiów. Ktosie te nazywały się Pan Magister i Pan Inżynier. Byłam niesamowicie dumna z mojego tatusia, bo zachował się niczym mój ukochany Szarik, w którym jestem już od dawna szaleńczo zakochana. Szkoda tylko, że on nawet nie chce na mnie spojrzeć zza telewizorka, tylko pomaga wszystkim naokoło, wskakuje do swojej metalowej puszki, która nawet nie przypomina normalnego czerwonego potwora i tyle go widać… Ale nie o tym miałam szczekać!

Jak to często rodzice powtarzają: „Lajf is brutal end ful of zasadzkas„. Okazało się, że ktoś znów zaatakował Pana Magistra i Pana Inżyniera i potrzebowali oni pomocy. I wtedy stała się rzecz, której kompletnie się nie spodziewałam. Za ich obronę tym razem zabrała się mama. Tak, tak, dobrze widzicie- moja mama. Podziwiam ją ogromnie, bo wiem jak ciężko musiało jej być podczas wewnętrznej walki z Panem Leniem i trochę uzewnętrznionej walki z Panem Nicmisięniechce… Z samego rana stoczyła się z łóżka (bo jest już całkiem okrąglutka i łatwiej jej się stoczyć niż wstać), nałożyła na twarz barwy wojenne (tak jak szanujący się Indianie), wcisnęła się w ładną sierść wymienna (co też musiało nie być łatwe z uwagi na jej okrąglutkość) i pojechała. Zabrała ze sobą również tatusia, ale z tego co wiem- był on tylko bardzo dziwną i wątpliwą formą maskotki na szczęście. Wrócili wieczorem, z uśmiechami na pyskach,  oraz wiadomością, że wszystko się udało i teraz również mama ma przed nazwiskiem dziwne literki…

Teraz jestem bardzo dumna z obojga rodziców, a na spacery wychodzę zupełnie spokojna, bo wiem, że jak rzuci się na mnie jakiś pit bull czy inne dziwne stworzenie, to rodzice rzucą się mi na pomoc.

Tak jeszcze na marginesie dodam, że ogólnie znanym faktem jest to, iż studia robi się po to, aby (przepraszam za słownictwo, ale inaczej straci to cały sens) „móc gówno robić i nieźle żyć„. Tacie udało się po obronie ktosiów leniuchować trzy miesiące. Potem praca przerwała mu ten prześwietny proceder. Mam nadzieję, że mamie uda się nic nie robić dużo dłużej.

Szczeknij do mnie!

Imię (*)
Adres e-mail (nie będzie widoczny) (*)
URL
Treść