Golden Retriever sam w domu
Tak jak się można było tego spodziewać- nie zabrali mnie na ten festiwal. A już zaczynało mi się podobać to wycie do mikrofonu… Z samego rana zamknęli mnie w pokoju i zostawili samą. Od początku wydawało mi się to trochę podejrzane, bo wstawili mi do pokoju miskę z wodą i jedzonkiem. Nigdy tego nie robili. Zresztą zawsze wracali zanim zachciało mi się jeść lub pić. Moje podejrzenia okazały się jak najbardziej trafne. Nie było ich bardzo, bardzo, baaardzo długo!
Myślałam, że jak opróżnię miski, to oni wrócą, więc zabrałam się za szamanie i picie. Niestety uzyskałam tylko taki efekt, że zachciało mi się siusiu. Wiem jak oni nie lubią, kiedy załatwiam się na dywan, więc starałam się wytrzymać. Poszłam spać. Po obudzeniu chciało mi się jeszcze bardziej, więc zaczęłam gryźć kapcie Pana, aby odwrócić uwagę od pęcherza. Może gdyby zostawili swoje telefony, to by mi się udało. Tam, przy każdym ugryzieniu zapalają się takie fajne światełka, a czasem nawet, nie wiadomo skąd, pojawia się całkiem sympatyczny dźwięk. Niestety nie zostawili ich, więc z czystym sumieniem mogę zrzucić na nich całą odpowiedzialność za tą półmetrową plamę na dywanie, którą w końcu musiałam zrobić… No i po co zostawiali mi tyle wody?
Kiedy myślałam, że już do mnie nie wrócą (naprawdę bardzo długo ich nie było), pojawili się w drzwiach z wielkimi uśmiechami. Zaczęli mnie przytulać i całować. Nawet na plamę nie byli źli, tylko mówili, że byłam dzielna i bardzo długo trzymałam. (Ciekawe, skąd o tym wiedzą???) I powiedzieli, że dostanę teraz nagrodę.
No i wsadzili mnie do czerwonego potwora i zabrali do parku. Biegałam za patyczkami i kopałam dołki, a Pan biegał za piłką. Tzn. rzucał ją mi, ale nie bardzo chciałam odrywać się od moich zajęć, więc sam po nią biegał i rzucał ponownie. Chyba sprawiało mu to dużo radości, bo śmiał się po każdym rzucie. Pani stwierdziła jednak, że to ze nie, że niby jestem za leniwa, żeby biec za piłką. Ale ja po prostu kompletnie nie odczuwałam potrzeby psucia zabawy Panu. Była taki szczęśliwy. A potem wiecie co się stało? Do parku przyszedł Fox!!! Zaczęliśmy biegać jak szaleni i gryźć się po uszach i nogach i pupach i gdzie tylko udało nam się trafić. Zabawa była przednia!!! Dobrze, że Fox przyprowadził swoją Panią, bo dzięki temu moi Państwo mieli co robić i nie musiałam sobie zaprzątać głowy martwieniem się, czy aby się nie nudzą i czy nie muszę się z nimi chwilę pobawić. No wiecie- żeby nie byli smutni. Kiedy już całkiem się zmęczyłam (kochani Państwo- dobrze, że to zauważyli, bo byłam już padnięta, ale wstyd było mi się przyznać przed Foxem. A tak to powiedziałam mu, że moi Państwo zawsze muszą psuć najlepszą zabawę, dałam całusa w noska i poszłam). Wróciliśmy czerwonym potworem do domku, gdzie znów wypiłam całą miskę wody. Mam nadzieję, że nie będą już dziś nigdzie wychodzić beze mnie, bo chyba znów powitam ich plamą na dywanie. Tym bardziej, że jestem zmęczona i nie będzie mi się chciało trzymać.