Wiosna!
Wiosna! Cieplejszy wieje wiatr,
Wiosna! Znów nam przybyło lat,
Wiosna!…….
No właśnie- wiosna, a my? Zamiast hasać po pozadomiu i cieszyć się, że słoneczko, że kwiatki i robale, my siedzimy w domu. A cała bezsierściasta część mojej rodziny przechodzi intensywny kurs szczekania. Zaczęło się dwa dni po moim ostatnim szczekaniu do Was, od Krewetki i mamy. Pierwszy szczekliwy dzień spędziły na całodziennym wylegiwaniu się w łóżku. Początkowo czułam błogość, bo nikt nie ciągnął mnie za ogon, nie przeszkadzał w drzemkach i nie wyjadał mi jedzenia z miski. Ale koło południa zaczęło mi tego brakować i czułam się zaniedbana. Wskoczyłam więc na łóżko, z moją ulubioną zabawką i próbowałam ją wetknąć w krewetkowy pysk. Skończyło się płaczem najpierw krewetkowym, a potem ogólnym, bo uświadomiliśmy sobie beznadziejność moich poczynań. Zostawiłam je więc na tym łóżku i położyłam się grzecznie na swoim.
Następnego dnia Krewetka wylądowała u weterynarza. Po tym zdarzeniu już nikt nie spędzał dnia w łóżku, ale szczeki nadal były na porządku dziennym, jak i udawanie słoni. A smakowite chusteczki lądowały w wielu miejscach naszego mieszkanka. Po weekendzie zupełnie dla mnie niesatysfakcjonującym, do grona parskających dołączył i tata, a Krewetka po raz drugi wylądowała u weterynarza. Jaki tego skutek? A no taki, że z tatą coraz gorzej, z Krewetką coraz lepiej, a mama zachowała równy, szczekliwy poziom. Bo musicie wiedzieć, że mama jest istotą wzbraniającą się przed weterynarzem wszystkimi odnóżami, dopóki ma siłę by nimi poruszać. Z mojego stałego punktu obserwacyjnego (czyli pod ławą) zauważyłam, że ostatnio podpija Krewetce jej lekarstwa w nadziei, że pomogą i jej… Cóż, czas pokaże co z tego wyniknie. Teraz zaczyna się kolejny weekend, a przede mną raczej brak szans na rozwinięcie mych goldenkowych pasji (bo woda w jeziorku z pewnością już nie jest lodowata!)
Czuję się też zaniedbana z innego powodu. Naszczekałam Wam na początku, że „znów nam przybyło lat”, no i tak właśnie jest. 18go marca skończyłam 4 lata! I co? Usłyszałam od taty „sto lat”, a mama mnie wymiziała i obiecała fajny spacer, jak już wyzdrowieją… A tort? A prezenty? Jest mi źle…
Dobrze, że ciocia od Luny przyjechała do babci na parę dni i nas odwiedza. Wprowadza jakiś promyk radości w me biedne, zaniedbane, goldenkowe życie… Ale i tak nie mogę jej przebaczyć, że nie przyprowadza do mnie Luny!!! I dziadków też nie przyprowadza, a tęsknię za nimi straszliwie. Czekam, aż w końcu wszyscy będą zdrowi i będą mieli dla mnie czas i będą chcieli go spędzać na pozadomiu. Na razie siedzę przy drzwiach balkonowych i tęsknym wzrokiem wodzę za hasającymi na zewnętrzu pieskami i małymi bezsierściowcami. Jak ja chciałabym być tam z nimi!…
Wam więc życzę wiosennego zdrowia, abyście mogli bez przeszkód biegać za patykami!